 |
MITHGAR ŚWIAT FANTASY FORUM ZOSTAŁO PRZENIESIONE NA http://mithgar.jun.pl/
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
el_lothril
Łowca
Dołączył: 22 Cze 2006
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Jazzu
|
Wysłany: Pon 14:33, 07 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Dzięki ci za Eoina Colfera! Uwielbiam Artemisa Fowla!!! I dzięki za następną część!! Piszesz coraz lepiej i oby tak dalej!
Pozdrowienia i najlepsze życzenia
el
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Monika Stiepankovic
KSIĘŻNICZKA
Dołączył: 08 Cze 2006
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z łoża Króla Piekieł- Lucyfera
|
Wysłany: Czw 0:22, 10 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
rozdział 13
Zastanawiał się gdzie jest, gdyż wedle wszelkich obliczeń powinien być teraz w swoim łóżku w dormitorium, ale jednego był pewien to nie było ani dormitorium ani Hogwart. Podniósł się z twardej ziemi, na której leżał. Starając się dostrzec coś w mroku, lecz ten był nieprzenikniony. Po omacku ruszył w stronę nikłego blasku światła, aby po kilku sekundach usłyszał ciche chrupnięcie gdzieś z prawej strony. Poczuł, że spada, a przed oczami migały mu jakieś dziwne obrazy. Dzieci... dziewczynki bardzo młode, które z przerażeniem na twarzy wpatrywały się w jakieś inne zmaltretowane ciało. Spojrzał w dół i w ciemności dostrzegł wysoką postać obleczoną w czerwień. Całą siłą woli skupił się, aby przerwać to dziwne zjawisko.
W następnej chwili znajdował już na swoim łożu z baldachimem oddychając szybko i jednocześnie czując zimny pot spływający po skórze. Po minucie był już całkowicie ubrany oraz opuścił pokój sprawdzając uprzednio, czy przypadkiem nie obudził Dracona.
Przeniósł się na jedną z mniej uczęszczanych ulic Kairu, gdyż wiedział dokładnie dokąd zmierza. Miejscowy klub „Ramiona Admirała” był własnością jego przyjaciela, jeśli tak można powiedzieć, który często załatwiał dla niego co mniej legalne interesy. Minął potężnego ochroniarza nie zaszczycając go nawet jednym spojrzeniem, a ten tylko skinął mu głową, ponieważ wiedział, że z klientami Kaszamaricha nie powinien sobie pozwalać na żadne poufałości. Omiótł spojrzeniem tętniący życiem lokal kierując swe kroki prosto do drzwi ukrytych za barem w ciemnej wnęce, która była niedostępna dla zwykłych klientów. Kolejny ochroniarz pilnujący wejścia usunął się bez słowa. Deimon pchnął mosiężne drzwi bez pukania wchodząc do pomieszczenia utrzymanego w przyjemnych dla oka ciepłych odcieniach brązu z wygodnymi meblami i duża kremową kanapą.
- Mówiłem, żeby mi nie przeszkadzać – nieprzyjemny głos dotarł do jego uszu, a on beznamiętnym spojrzeniem omiótł towarzystwo w gabinecie. Jednym z gości był arab Gaszmaraz uchodzący za najlepszego płatnego zabijce w Egipcie. Kaszamarichowi wystarczyło tylko jedno spojrzenie na nowoprzybyłego, aby wiedzieć, iż powinien jednak szybciej pozbyć się poprzednich interesantów. Co prawda mógł zarobić na tym interesie jakieś pięć milionów, a może więcej, lecz wiedział, że ten człowiek bez mrugnięcia okiem zapłaci mu nawet najbardziej wygórowaną cenę byle dostać to co chce. Kaszamarich zastanawiał się czasem kim on jest, że posiada ogromny majątek.
- Chyba powinniśmy wrócić do tego później – powiedział, a Gaszmaraz spojrzał na niego wrogo, lecz ten dał mu znak, że to naprawdę coś ważnego. Deimon nie musiał długo czekać, aby zostać sam na sam z mężczyzną. W międzyczasie usiadł w wygodnym fotelu tak, iż jego postać spowijał cień co wzbudzało wrażenie jakby siedział tam duch.
- Co, pana, do mnie sprowadza?
Merweredo przyjrzał się uważnie człowiekowi, który był szefem mafii trzymającej w rękach cały Kair oraz połowę Egiptu. Nikt by na to nie wpadł widząc twarz tego dobrodusznego, wysokiego i szczupłego Araba w podeszłym już wieku, jednak ten sam człowiek, gdy coś szło nie po jego myśli potrafił być bardzo nieprzyjemny, a można to było uznać za lekkie określenie.
- Poszukuje Księgi życia i Księgi śmierci.
Mężczyzna w zamyśleniu potarł się po brodzie.
- Wiem co to jest, lecz zdobycie takich zabytków kultury będzie bardzo trudne.
- Wierzę, że jesteś odpowiednią osobą do zrealizowania tego zlecenia - odparł.- Cena nie gra roli. Jeśli będą jakieś problemy poinformuj mnie.
Starszy człowiek uśmiechnął się promiennie.
- Wiesz jak bardzo lubię robić z tobą interesy. Postaram się coś z tym zrobić, jednak to będzie wymagało czasu.
- Nie mamy go za dużo, przyjacielu – powiedział Deimon podnosząc się z fotela i lekko skinął głową rozmówcy, a swe kroki skierował do wyjścia.
- Jeszcze jedno pytanie.
Wyklęty zatrzymał się nawet nie odwracając głowy.
- Wiem gdzie są te księgi, lecz ich zdobycie mogłoby posunąć za sobą morderstwo, a wiem, iż tego wolałbyś uniknąć.
- Tak – odparł.- Zdobądź wszystkie dane na temat ich położenia, a potem się zastanowimy co zrobić dalej. Wierzę, że mnie nie zawiedziesz.
Arab wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknął ten dziwny człowiek. Znów miał uczucie jakby w pokoju było zimniej niż w rzeczywistości. Uśmiechnął się przypominając sobie przezwisko jakie nadali mu jego ludzie. Duch, gdyż pojawia niewiadomo skąd i kiedy, aby następnie zniknąć. Pozostawia po sobie jedynie mglisty ślad swej obecności we wspomnieniach.
Deimon z uśmiechem ruszył ciemnymi uliczkami Kairu. Wiedział, że to jedno ma z głowy, a teraz trzeba było tylko poczekać na efekty. W swoim gabinecie spakował wszystkie materiały jakie znalazł o klątwie i księgach. Był ciekawy co oni wyszukają i dlatego nie umieścił tam nic o zleceniu ani o tym, że ma podejrzenie gdzie mogłyby być księgi. Rzucił szybkie spojrzenie na zegarek w rogu wyświetlacza laptopa stojącego na biurku. Wskazywał sześć minut po drugiej rano, czyli wedle wszelkich wskazań powinien czuć się choć odrobinę śpiący, lecz ostatnio dosięgnęła go bezsenność. Zwinął dokumenty i przeniósł się do jednej z rodzinnych posiadłości gdzieś w Karpatach. Uśmiechnął się przypominając sobie, iż był to dawny zamek hrabiego Draculi, zanim ten nie postanowił szukać szczęścia w świecie zwykłych ludzi, gdyż nawet czarodzieje sądzili, że jest on albo wytworem wyobraźni co bardziej przesądni myśleli, iż ktoś go dorwał. Ten jednak w swej wiecznej młodości korzystał z uroków życia jakie daje krem z filtrem przeciwsłonecznym i sztuczne osocze.
Z lubością rozsiadł się na do połowy zrujnowanym tarasem zawieszonym jakieś osiemset metrów nad przepaścią prowadzącą prosto do dużego jeziora. Wysuną przed siebie nogi, a na jego kolanach pojawił się szkicownik. Zawsze dobrze mu się pracowało w otoczeniu dziewiczej przyrody. Uśmiechał się lekko, gdy za kolejnymi pociągnięciami ołówka na kartce pojawiał się odpowiednik anioła z jego wisiorka. Nie potrafił sobie jednak przypomnieć sobie paru szczegółów i odpiął łańcuszek przez chwile ważąc w dłoniach diamentowego anioła. Pod palcem wyczuł jakiś dziwny wzór. Przekręcił figurkę tak, aby widzieć jej tył, na którym wyryty był znak nieba. Niespodziewanie wnętrze anioła rozjarzył na chwile jasny, lecz nie rażący oczy blask. Z powrotem zapiął wisiorek na szyi tracąc chęć do rysowania. Uniósł głowę wpatrując się w gwiazdy, a nad zamkiem w przeciągu paru minut pojawiły się ciężkie chmury. Gdzieś w dali rozległ się grzmot, a pomiędzy górami zamajaczyła się błyskawica. Deimon siedział dalej nie zwracając uwagi na szalejący żywioł jakby nie zauważył ciężkich kropel smagających jego twarzy. Intensywność i gwałtowność burzy zawsze sprawiały mu przyjemność.
Nemezis dotknęła jego ramienia jakby przywołując go do realnego świata, a w jej wzroku była tylko troska, gdy patrzyła mu w oczy.
- Uwielbiam to - powiedział.- Burze łączą w sobie piękno i pasję z ogromną zdolnością niszczenia. Dla mnie to jest uosobienie życia.
Grzmot z narastającą siłą przetoczył się przez niebo, aby wybuchnąć z mocą odczuwalną w lekkim drżeniu starych zrujnowanych murów budowli.
- Nie rozumiem cię - odparła.- Choć wszystkie piekielne moce mi świadkiem, że próbowałam i dalej się staram. Co ty zamierzasz? To efektowne wejście. Może smok i iskierka się na to nabrali, ale ja nie.
Deimon milczał odwracając głowę w stronę wzburzonego jeziora.
- Od dawna to planujecie? – Zapytała.- To zaczęło się zanim ty objąłeś należne ci miejsce, ale dopiero twoje pojawienie przyspieszyło ten proces. Wy chcecie wrócić.
- Skoro wiesz to czemu pytasz - odparł.- Siostro, my musimy coś zrobić. Wojna pomiędzy czarodziejami nas nie dotyczy. Mogą się wybić nawzajem i przy okazji zabić trochę mugoli, jednak ta wojna zebrałaby większe żniwo. Strona wygrana zapragnęła by więcej. Jak mówią: zabij jednego człowieka będziesz mordercą, zabij milion będziesz królem, zabij wszystkich będziesz bogiem.*
Nemezis nie wiedziała co na to odpowiedzieć, ponieważ rozumiała jego punkt widzenia i na pierwszym miejscu dobro rodziny. Podeszła do niego i wtuliła się w jego ramiona, gdyż tam była bezpieczna przynajmniej teraz. Nie miała złudzeń, gdy przyjdzie czas trzeba będzie walczyć, aby chronić resztę.
Tylko przez parę minut jeszcze czuł ciepło Nemezis przytulonej do niego, a potem znów została sam ze swoją burzą. Coś mu mówiło, że jednak nie jest sam. Nocne niebo przecięła znowu błyskawica, aby uderzyć w wiekowy dąb. Jednak jego bardziej od płonącego drzewa interesowała ciemna postać i słowa, które niósł do niego wiatr: Spotkamy się już niedługo. Kolejny podmuch przyniósł mu płatek czerwonej róży, który gdy tylko go zobaczył spłonął, a jego popiół rozwiał się na wszystkie strony świata. Jeszcze przez kilka sekund spoglądał na płonące drzewo i dostrzegł jak dym tworzy oko o pionowej źrenicy.
- Gotowa?
Zapytał patrząc z podziwem na smukłą sylwetkę Idril okrytą lekką sukienką w ametystowym kolorze.
- Oczywiście - odparła.- Prowadź.
Objął ją lekko w talii i przeniósł prosto na środek dużej tratwy unieruchomionej na środku ogromnego jeziora. Młoda kobieta wodziła wzrokiem po pięknym pejzażu niewielkich wzniesień pokrytych lasami wody, w której odbijały się promienie zachodzącego już słońca. W powietrzu unosił się zapach lilii wodnych i świeżości. Z boku znajdował się tylko mały stolik nakryty na dwie osoby, a na około były poustawiane palące się świece. Z pewnej odległości napłynęły dźwięki muzyki wygrywanej na skrzypcach.
- Co sadzisz o mojej niespodziance? – Zapytał, a jego słowa jakby wyrwały ją z letargu. Jego twarz ozdobił uśmiech widząc szczery zachwyt w jej oczach.
- Tu jest pięknie, to jest pięknie, a ten człowiek – powiedziała przyglądając się uważnie grajkowi, który zdołał roztoczyć taki czar. Ze zdumieniem odkryła, że jest on niskim, śniadym oraz dziwacznie ubranym mężczyzną ze złotym kolczykiem w jednym uchu.- On gra wprost cudownie. Gdzie go znalazłeś? –zakończyła, a jej wzrok skupił się na nim. Deimon uśmiechnął się na wspomnienie spotkania z Cyganem.
- Grał na rogu ulicy i zbierał datki do kapelusza.
- Z takim talentem? Aż żal.
- Twierdził, że kocha wolność i cygański styl życia. Cieszę się, że zgodził się przyjść tu dzisiaj. Nie zareagował na pieniądze, a nawet dużą sumę, gdy mu powiedziałem, iż w ten sposób pomoże zdobyć mi serce kobiety nie umiał odmówić.
Dziewczyna patrzyła na niego w oszołomieniu, a on tylko się uśmiechnął i poprowadził ją do stołu.
- Mam nadzieje, że będzie ci smakować. Co prawda nie gotuje jak Ulvhedin, ale jednak obiecuje, iż to – wskazał dłonią na dania - jest jadalne.
Idril z podejrzliwym uśmiechem spróbowała pierwszy kęs i aż zamruczała z zadowolenia.
- Chyba jeszcze dużo o tobie nie wiem. Jedno jest pewne gotujesz cudownie.
- Staram się.
Nalał jej wina ciągle uśmiechając się tajemniczo.
- Wiesz – Deimon popatrzył na nią pytająco.- Ten grajek uświadomił mi, że nigdy nie słyszałam ciebie jak grasz. Kiedyś Nemi powiedziała, iż grasz jak anioł. Jednak robisz to bardzo rzadko.
- Niektóre przyjemności powinniśmy ograniczać, aby nam nie spowszedniały. Obiecuje ci jednak, że kiedyś usłyszysz jak gram.
Kolacja upłynęła im w jakiejś dziwnie spokojniej atmosferze. Rozmawiając stracili poczucie czasu.
-Dziękuje za cudowny wieczór i noc.
Musnęła jego usta w lekkim niczym muśniecie skrzydeł motyla pocałunku i nieśpiesznym krokiem odeszła do siebie. Merweredo przez chwile jeszcze stał oparty w niedbałej pozie o ścianę.
Następne tygodnie mijały szybko. Wszyscy byli podnieceni zbliżającym się balem, a Draco większość czasu spędzał z Nemezis, a obserwatorom wydawałoby się nawet, iż już się tak nie kłócą, ale żadne z nich by się do tego nie przyznało. Idril za to przebywała z Severusem, gdyż chciała zostać uzdrowicielką. Deimon został pozostawiony samemu sobie, a to wcale mu nie przeszkadzało. Ucieszył się nawet, gdyż dzięki temu mógł spędzać czas z Niikurą oraz Anodu. Okazało się, że na ich zajęcia jest dużo więcej chętnych niż przypuszczali i dlatego rozłożyli je w tygodniu. Merweredo bardzo lubił te lekcje, a zwłaszcza czas już po ich zakończeniu kiedy dawali sobie samym wycisk przy morderczym treningu. Większość jednak czasu po lekcjach spędzał w Hadesie pomagając Ulvhedionowi w tworzeniu kulinarnych arcydzieł lub też we własnym biurze. Miał mnóstwo zabawy po wręczeniu Madderdinowi raportu na temat klątwy. Nie przypuszczał, że czarodzieje naprawdę są, aż takimi ignorantami. Prawdę mówiąc to przypuszczał, ale myślał, iż nie ci z drugiego świata. Trochę czasu zajęło mu wyjaśnienie, że nie wszystkie magiczne artefakty, o których nie wiedzą czarodzieje nie istnieją i wbrew wszystkiemu zwykli ludzie wiedza o magach więcej niż ci przypuszczają.
- No i jak siostrzyczko gotowa. Smoczek i iskierka czekają na nasz znak.
Przyjrzał się uważnie zjawisku, które przed nim stanęło. Nemezis była ubrana w czarna długą suknię. Spływającą do stóp i zakrywającą również czarne wyszywane srebrna nicią pantofelki. Sama suknia była dopasowana w górze za to jej dół opadał w lekkich falach do ziemi. Zamiast ramiączek była ona spinana na szyi. Suknia była bez pleców co dodatkowo uwydatniało tatuaż zrobiony tylko na ten wieczór, a przedstawiający sokoła trzymającego w szponach sierp księżyca. Był to herb rodu Deveraux Markov. Wiedział, iż Idril ma taka samą suknie tylko, że białą, a jej łopatkę zdobi taki sam tatuaż. On za to miał na sobie jedwabne czarne spodnie i marynarkę szytą na azjatycką modłę. Przez co sięgał mu do połowy uda, a jego ramię zdobił wyszyty srebrnymi nićmi herb rodziny Merweredo. Draco również miał taki strój tyle, że jego ramie zdobił herb rodziny Malfoy, a poza tym był on biały. Spojrzał na twarz swojej siostry, którą zdobił tylko lekki makijaż podkreślający błękit jej oczu. Jednym ruchem reki rozpuściła włosy pozwalając im opaść kaskadą na plecy.
- Piękna – powiedział, a ona uśmiechnęła się do niego.
- Bestia, powiedz mi jedno czemu twoja czerń wygląda jakby utkana z prawdziwego mroku.
Deimon tylko uśmiechnął się podając jej ramię.
- Młodzi właśnie zrobili wielkie wejście i przy okazji piorunujące wrażenie, a więc teraz czas na nas.
- My przypadkiem nie przesadzamy? – Zapytała, a w jej wzroku zaczęła czaić się niepewność. Co jak co, ale wejście na otwarty bal, na którym oprócz nich będą również niektórzy z tak zwanych wyższych sfer z herbem rodowym i to do tego herbem Wyklętych. Choć pewnie potraktują to jak żart.
- Nie martw się. Dla nich Wyklęci to postacie z bajek na dobranoc, a poza tym dlatego pojawiamy się już po rozpoczęciu balu i po zakończeniu wersji oficjalnej. Mamy dla siebie tylko jeden taniec.
Zatrzymali się na schodach dla wywołania lepszego efektu. Na dole czekali na nich Draco i Idril. Uczniowie za to trwali w jakiejś dziwnej ciszy, a gdy ich dostrzegli wydawało się, że ta cisza jeszcze się pogłębiła. Schodzili powoli na dół, aby zatrzymać się dokładnie przed drugą parą.
- Odbijany, przyjacielu.
Draco tylko skinął głową biorąc pod ramię Nemezis. W tym samym momencie muzycy zaczęli grać Tango en Silencio. Severus spełnił swoje zadanie. Pora więc wprowadzić w czyn ostatnią fazę planu. Nie zwracając uwagi na szepty za nimi wkroczyli na parkiet. Dwie pary zaczęły tańczyć, lecz wyglądało to jakby tancerze sunęli w powietrzu. Jeden taniec, który zaparł dech patrzącym. Gdy ostatnie dźwięki tanga umilkły, a oni z zadziwiającą szybkością zniknęli z Sali Wielkiej rozmywając się w półmroku w jakim pogrążony był zamek.
Cała czwórka wylądowała w Klubie Hades. Po kilku sekundach dołączył do nich Mistrz Eliksirów z dziwnym uśmiechem błąkającym się na ustach, a gdy tylko weszli do pustego lokalu pierwsze co zauważyli czy też raczej usłyszeli to płacz dziecka. Popatrzyli po sobie nic nie rozumiejąc.
- Już jesteście – stwierdził Alastair pojawiając się w drzwiach prowadzących do drugiej części lokalu. Był w pobrudzonej czymś dziwnie pomarańczowym koszuli.- Dziewczyny powiedzcie mi, że umiecie zajmować się dzieckiem. Proszę! Błagam!
Młode kobiety popatrzyły po sobie, aby następnie rzucić mu spojrzenie, które mówiło, iż uważają go za wariata.
- Dzieckiem? A skąd my mamy to umieć.
- Bo jesteście kobietami na latające gumochłony.
- Gumochłony nie latają. One nie umieją się obchodzić się z dziećmi, bo uprzedzając twoje słowa, które wywołałyby wojnę domową nie wszystkie kobiety musza to umieć, ale skąd u diabła wy tu wzięliście dziecko – mówił wyraźnie poirytowany Deimon.
-Nie skąd my tylko skąd Dario.
Jeśli wcześniej nie byli w głębokim szoku to teraz już na pewno w niego wpadli.
- Moment! Ty chcesz mi powiedzieć, że nasza chodząca niewinności ma dziecko.
- Tak i to dziecko właśnie nas terroryzuje.
Merweredo tylko popatrzył na stan ubrania Alastaira rzucił szybkie spojrzenie na drzwi za nimi jakby oceniając szanse na ucieczkę.
- Odwrót – zarządził i już ruszył do drzwi
- Abarachmasto – zaklęcie rzucił kuzyn bruneta.- I ty Brutusie przeciwko mnie. My prosimy jedynie o pomoc.
Severus zaklął szpetnie, gdyż z tym zaklęciem zamykającym można sobie poradzić tyle, że to wymagało czasu, a to oznaczało, iż jednak nie opuszczą tego pomieszczenia bez szwanku. Poczuł ulgę widząc, że Deimon idzie w kierunku drugiego pomieszczenia. To oznaczało, iż przynajmniej na razie oni będą bezpieczni i może... znów rzucił tęskne spojrzenie na drzwi.
- O nie. Pan tez idzie z nami. Jak wszyscy to wszyscy.
Popatrzył na ciemnowłosego z chęcią mordu w oczach.
- Oj niech mnie pan nie straszy takimi spojrzeniami, gdyż Deimon potrafi robić to lepiej. A poza tym jak on mnie po dzisiejszym wieczorze wykończy to pan nie będzie miał co zbierać, więc nie ma szans byś mnie przestraszył. Idziemy.
Warknął tylko, ale wolał iść dobrowolnie, gdyż znając tych Merweredo prawdopodobnie Alastair zaciągnąłby go tam siłą.
Młody Merweredo stał jak wryty patrząc na zwykle schludny prywatny salon, w który teraz beżowa kanapa była zasłana różnymi kocykami. Na małym stoliku piętrzyły się brudne słoiczki po obiadkach dla dzieci, a puszysty biały dywanik był cały zapaćkany ich zawartością. Dario i Ulvhedin pochylali się nad czymś co biorąc pod uwagę, że leżało w kołysce i wydawało dość niemiłe dla ucha dźwięki musiało być tym dzieckiem. Uśmiechnął się z politowaniem patrząc jak Nemi wraz z Idril odganiają dwójkę osobników płci męskiej. Iskierka delikatnie wyciągnęła jakaś małą istotkę z miejsca jej przebywania i zaczęła kołysać jednak bez skutku, gdyż dziecko ciągle płakało. Nemi popatrzyła groźnie na trójkę Wyklętych.
- Po pierwsze chłopiec... – wszyscy jak na komendę pokręcili przecząco głowami – dziewczynka, a więc dobrze. Po drugie: dlaczego ona tak płacze? – Odpowiedziało jej wzruszenie ramionami na znak, że nie wiedzą. Młoda kobieta zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu, a raczej tym co z niego zostało.- Wnioskuje, iż pieluszkę ma suchą skoro jest tu ich tyle zużytych.
- Oczywiście, ale zawsze mogli po prostu je zmarnować nie umiejąc zakładać.
- Smoczku, nie teraz – rzekła Nemi unosząc ostrzegawczo rękę, a trzej mężczyźni popatrzyli na niego z niechęcią i młodzieniec w odpowiedzi uśmiechnął się promiennie. Deimon wolał jednak obserwować to z bezpiecznej odległości dlatego stanął koło Severusa w drzwiach tak dla bezpieczeństwa. – Daliście jej jeść?
- No... – Zaczął Ulvhedin otwierał i zamykał usta.
- ...w sumie tak jakoś.
- Nie biadolcie mi tu, Alastair. Daliście czy nie?
- Dawaliśmy, ale nie chciała - na jednym wydechu odpowiedział Dario.
Zielonookiemu coś tu nie pasowało. Popatrzył na dziecko i na jedzenie, które prawdopodobnie mu dawali.
- Chłopaki ile ona ma? – Zapytał, a oni popatrzyli na niego nie rozumiejąc.- Miesięcy ile ma?
- Trzy.
Młody Merweredo wzniósł oczy do nieba i policzył do dziesięciu, lecz po chwili się poprawił i do dwudziestu, gdyż po dziesięciu prawdopodobnie by ich zabił. Podszedł do stolika i ostentacyjnie podniósł jeden z otworzonych słoiczków zaczął głośno czytać tak, aby przekrzyczeć coraz głośniejszy płacz dziecka.
- Dla dzieci minimum sześć miesięcy. Cymbały... a teraz marsz mi do zwykłej mugolskiej apteki po jakiś pokarm dla trzymiesięcznego dziecka – warknął, a widząc, że maja zamiar zaprotestować posłał im groźne spojrzenie i dodał:- Już!
Nie minęło pięć sekund, a ich już nie było. Nie spodobały mu się jednak porozumiewawcze uśmiechy obu dziewczyn ani taktyczny odwrót do drzwi Severusa z Draco. Zanim się obejrzał Idril z tym wrzeszczącym czymś była już przy nim.
- Skoro tak dobrze znasz się na dzieciach...
Nawet nie skończyła zdania tylko podała mu dziewczynkę na ręce. Deimon w tym momencie naprawdę się przestraszył. O paradoksie nie bał się Lucyfera, a przeraził się malutkiej dziewczynki. Ostrożnie ułożył sobie wygodnie ciężar na rekach i teraz patrzył w piękne oczka koloru nieba przed burza. Kątem oka zaobserwował, że drzwi zamykają się za jego stadkiem oraz jak ktoś rzucił na pokój zaklęcie wyciszające. Chcąc nie chcą musiał odegrać role niańki. Znów spojrzał na twarzyczkę dziecka, które po chwilowym szoku wywołanym zmianą miejsca znów chciało zacząć płakać.
- Ciiii. Nie płacz, ja wiem, że oni byli okropni, a ty pewnie jesteś głodna, ale…
Jego perswazje chyba jednak nie odniosły skutku, bo pomieszczenie znów wypełnił dziecięcy płacz. Potoczył zrozpaczonym spojrzeniem po pomieszczeniu jakby mógł tu znaleźć odpowiedź jak uspokoić zapłakane dziecko. Jego wzrok padł na japońskie dzwoneczki. Podszedł z nią do nich i lekko poruszył tak, aby wydały z siebie melodyjne tony. Dziewczynce wyraźnie się to spodobało, bo znów przestała płakać i uśmiechnęła się do niego tak słodko, iż w tym momencie podbiła jego serce, lecz do tego on za nic w świecie sam by się nie przyznał. Machnął dłonią, a pokój wypełnił melodyjny dźwięk dzwoneczków. Z dziewczynką na rękach usadowił się w fotelu przed kominkiem, w którym zapłonął ogień. Mała z uwagą śledziła ruchy jego dłoni, gdy wyczarowywał coraz to nowe postacie w ogniu, aż po kilku minutach usnęła. Ułożył ją sobie wygodniej na rękach i odprężył się.
- My już...
- Cicho – szepnął i popatrzył z uśmiechem na Daria, który najwyraźniej został wyznaczony na kozła ofiarnego przez co wnioskował po odgłosach i sąsiedniego pomieszczenia dobrze się bawiącą gromadkę.- Usnęła. Przyrządziliście jedzonko? – Zapytał, a mężczyzna tylko skinął głową. W jego oczach pojawiła się czułość, gdy spojrzał na swoja córeczkę.- Odłóż je i siadaj – rzekł i czekał, aż starszy rozsiądzie się wygodnie.- A teraz powiedz mi jak to się stało, że takie wcielenie niewinności jak ty ma córkę, o której dowiaduje się dopiero teraz.
Dario posłał mu urażone, a zarazem skruszone spojrzenie.
- No... bo tu chodzi... o... to…
- No wyduś to wreszcie.
- No bo nie wiem.
Powiedział to tak szybko, że Deimon miał trudności ze zrozumieniem. Miał szczera ochotę się roześmiać i zrobiłby to, gdyby nie zbolała min jego kuzyna. Bądź co bądź może i się wydawało, że z wierzchu Diabelska Szóstka to nie przejmujące się niczym rozrabiaki i w większości tak było, ale tylko Dario zawsze był tym uczuciowym, którego trzeba było chronić. Co zresztą nikomu nie przeszkadzało.
- Cóż dowiemy się później. Teraz jest ważna nowa członkini rodziny – widział jak Dario uśmiecha się do niego z wdzięcznością.- Podaj mi butelkę.
- Skąd ty wiesz jak zajmować się dziećmi?
- Nie wiem, lecz aby nie spędzać czasu w domu wujostwa siedziałem w parku, a tam siłą rzeczy chodzą i matki z dziećmi. Sprawdź czy mleko ma odpowiednia temperaturę - Zmiennooki popatrzył na niego nic nie rozumiejąc, a Deimon wzniósł oczy do nieba modląc się, aby wszelkie bóstwa dały mu cierpliwość. - Wylej mi odrobinkę na nadgarstek... może być.
Wziął butelkę przez chwile zastanawiając się na czymś.
- Ona ma już imię?
- Nic mi o tym nie wiadomo, a poza tym…
- Tak, tak. Wiem, ale ciężko będzie do niej ciągle zwracać się ona zanim tego nie sprawdzimy. Kimantsi**. Może być? – Zapytał, a Dario tylko skinął głową jakby nie obecny.- Dobra teraz idź przeczytać jakieś książki o małych dzieciach i nie wracaj mi tu nie wyedukowany odpowiednio albo przyprowadź ze sobą kogoś kto się na tym zna.
Nie zwracając już uwagi na kuzyna obudził małą, bo choć należał się jej sen to jednak powinna cos zjeść, gdyż z tymi pufkami to pewnie cały dzień tak miała. Uśmiechnął się czule tylko sam nie wiedział czy do dziecka czy na myśl o tych jego niezdarach.
Kiedy Dario wyszedł z pokoju dziecka jak go teraz nazywali zawalił go grad pytań.
- Uspokójcie się. Mała nie płacze, a co więcej z tego co zauważyłem wychodząc je spokojnie. Dodatkowo ma już imię Kimantsi.
Popatrzyli na niego jakby trochę w szoku.
- Kto by pomyślał, że nasz demonek umie obchodzić się z dziećmi – powiedział Mistrz Eliksirów kręcąc głową, gdyż tej twarzy swojego podopiecznego jeszcze nie znał.
- A mnie ciekawi co znaczy Kimantsi.
- Na pewno się dowiemy, Smoczku – odparła Nemi i uśmiechnęła się do swoich myśli.- Oj na pewno.
Po wydarzeniach z dzieckiem czas mijał zadziwiająco szybko, a wszystkich dziwiło, iż Voldemort nie dawał znaku życia. Jednak co bardziej poinformowani wiedzieli, że on szykuje coś bardzo tajnego w swoich prywatnych komnatach. Jednak wielkimi krokami zbliżała się noc duchów. Co zbytnio nie cieszyło dwójki ślizgonów.
- Możecie mi powiedzieć dlaczego wy tak bardzo nie lubicie tej nocy.
Deimon wraz z Nemezis nie mieli zamiaru odpowiadać, gdyż nie było to nic o czym chcieliby mówić. Uśmiechnęli się tylko samymi ustami. Co bynajmniej nie uspokoiło pozostałej dwójki.
- Jak nie to nie – rzekł Draco.- My się zmywamy.
Nemezis odprowadziła ich smutnym spojrzeniem.
- Powiemy im? Może tak było by lepiej.
- Nie. Czasem lepiej nie wiedzieć, gdyż wiedza może nas zniszczyć.
Ścisnął uspokajająco jej rękę leżącą na oparciu fotela.
- Dobrze, jednak nie podoba mi się ten spokój. Voldemort ucichł jakby go nie było.
- On coś szykuje.
- Skąd wiesz? Przecież nie możesz wejść do jego umysłu, gdyż wasza wieź jest zbyt silna i odkryłby to.
Dziewczyna wzdrygnęła się widząc całkowicie kamienną i przerażającą twarz brata, a on ciągle wpatrywał się w ogień jakby on mógł dać mu odpowiedź.
- On zawsze coś planuje i tym razem cos większego – powiedział głosem bezosobowym i wypranym z wszelkich emocji.
- Wiem, że zawsze... ale skąd wiesz, że teraz będzie to coś straszniejszego niż zwykle.
Chłopak przez chwile milczał i wydawało się jej, iż nie odpowie oraz zapomniał o jej obecności. On niespodziewanie wstał z fotela i ruszył przez pusty o tej porze Pokój Wspólny zatrzymując się tylko przy wyjściu, aby wyszeptać nawet nie odwracając się.
- Bo... widzę krew.
Ogień w kominku buchnął potężnym płomieniem omal nie przyprawiając ją o zawał serca, gdyż dobrze wiedziała, że niektórzy z pośród Wyklętych mają zdolność widzenia, ale Deimon nigdy nie mówił, że jemu też się to zdarza.
Czarnowłosy szybkim krokiem zmierzał na wieżę astronomiczną, ponieważ wiedział, iż nikogo tam nie ma, a jemu potrzebna była otwarta przestrzeń. Kiedy stanął na jej szczycie zorientował się, że nie jest tam sam. To był chyba pierwszoroczny. Tak i siedział, a raczej siedziała, bo jak zauważył to była dziewczynka oparta o murek i cała dygotała ledwie ją było widać w wątłym świetle z różdżki. Zrobił krok w tył, gdyż miał się zamiar odwrócić i odejść kiedy niespodziewanie mała zaczęła krzyczeć. Spojrzał na nią, a na jej twarzy dostrzegł czysty strach. Podążył za jej spojrzeniem i napotkał coś co tylko trochę przypominało człowieka jednak nie było duchem. Znał to. Zamknął oczy, a do jego uszu doszedł tylko cichy szmer rozpalanego ognia, który zapłonął na środku wieży i co chwilę się powiewał tak, aby zagłuszyć mrok. Otworzył oczy, a zjawy już nie było. Podszedł więc do dziewczynki, która teraz obejmowała rękami kolana i kiwała się w przód i w tył.
- Wiesz co to było?
Dziewczyna podniosła na niego wzrok i przez chwilę chyba zastanawiała się czy uciekać czy też nie, a po chwili odpowiedziała.
- Zły mężczyzna.
- Boogieman***? – Zapytał, a ona potrząsnęła głową kiedy brał ją na ręce. Jak zauważył z naszywki była gryfonką. Zaniósł ją do wieży po drodze zastanawiając się jak jej pomóc. Co prawda ludzie uważali, że te dziecięce historyjki o potworach z szafy i pod łóżkiem to bujda na kółkach, ale tylko mogli tak mówić dopóki sami w nie nie uwierzą. Potem jednak... ciemność potrafi być groźna... przerażająca, a zwłaszcza w listopadzie. Jednak to nie była jego sprawa. O ile opiekunka lwów coś z tym zrobi. Popatrzył na malucha w swoich rękach. Zasnęła. Stanął przed Grubą Damą, która nawet nie spytała go o hasło i zwinie przeszedł przez dziurę pod portretem, a swój ciężar zaniósł do dormitorium dziewczyn. Położył ją na łóżku zapalając lampę, gdyż ciemność w końcu nie jest groźna dopóki rozprasza ją światło. Dotknął ręką jej czoła przywołując tylko dobre sny, a następnie machnął dłonią tak, że w pomieszczeniu zaczął się unosić przyjemny zapach Elamoru, kwiatu elfów. Wiedział, iż dzisiejszej nocy już nic nie zakłuci jej snu swa niezapowiedzianą, acz oczekiwana wizytą.
Już dużo spokojniejszy wracał do dormitorium. Jedyne co go martwiło to nieznajomość planów czerwonookiego oraz istoty o płonących oczach, lecz nie on sam, a jego zamiary względem niego.
Objaśnienia:
* cytat z „Blada III”
** znaczy obcy w języku Indian. Tu nie chodzi mi o żadnego zielonego ludzika nie kojarzyć tak !!!
*** ”bądź grzeczny, bo przyjdzie straszydło i cię zabierze!’ to ostrzeżenie znają wszystkie dzieci. Straszydło (ang. Bogeyman i boogieman) to nadprzyrodzona istota, która czyha pod łóżkiem, w szafkach, pod ciemnymi schodami i w każdym innym mrocznym miejscu. Nie ma określonego wyglądu, gdyż przyjmuje taka postać jaka najbardziej przerazi wybrną osobę. Fragment zaczerpnięty z Księgi wiedzy czarodziejskiej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
el_lothril
Łowca
Dołączył: 22 Cze 2006
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Jazzu
|
Wysłany: Czw 12:43, 10 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Hurra!! Następny rozdział! Jak ja się cieszę... Coraz więcej niewiadomych się pojawia, ciekawe kiedy zostaną wiadomymi. Piszesz naprawdę coraz lepiej, robisz mniej błędów. Ja nawet w tym rozdziale nie zauważyłam żadnego. Ale to na pewno zasługa bety - Madiusa.
Pozdrowienia i najlepsze życzenia
el
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Madius
KRÓLEWSKI MAG
Dołączył: 25 Cze 2006
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 14:25, 10 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Dzięki, ale ja tylko zajmuję się małą korektą.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Aravan de'Deiamalthe
KRÓL
Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 138
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z Mrocznej Furii
|
Wysłany: Czw 18:38, 10 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
No i kolejny wysmerfofany w kosmos rozdział *radocha*
a z boogieman'em.... świetne ehh... już sie nie mogę doczekac nowej notki mam nadzieję, że będzie tak dobra jak poprzednie albo i lepsza
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Monika Stiepankovic
KSIĘŻNICZKA
Dołączył: 08 Cze 2006
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z łoża Króla Piekieł- Lucyfera
|
Wysłany: Czw 18:42, 10 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
małą ? raczej ogromną mounteverest to przy tym pikuś! ja bije pokłony przed tobą że jeszcze nie uciekłeś
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Aravan de'Deiamalthe
KRÓL
Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 138
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z Mrocznej Furii
|
Wysłany: Czw 18:47, 10 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Ach ta skromność   .... ale czemu miał by uciec ??
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Madius
KRÓLEWSKI MAG
Dołączył: 25 Cze 2006
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:57, 10 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Chyba wiem, gdyż jak pierwszy raz zobaczyłem oryginalny tekst to nawet o tym myślałem, ale akurat okno w pokoju było zamknięte.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Aravan de'Deiamalthe
KRÓL
Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 138
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z Mrocznej Furii
|
Wysłany: Czw 19:19, 10 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
hehheehee noo ale nie przesadzasz trochę ? nie mogło być aż tak źle... chyba
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Madius
KRÓLEWSKI MAG
Dołączył: 25 Cze 2006
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 19:53, 10 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Część to żarty, bo niegdyś widziałem gorszy.
Aravan napisał: | hehheehee noo ale nie przesadzasz trochę ? nie mogło być aż tak źle... chyba  |
No coment!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Monika Stiepankovic
KSIĘŻNICZKA
Dołączył: 08 Cze 2006
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z łoża Króla Piekieł- Lucyfera
|
Wysłany: Śro 22:50, 16 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
on nie przesadzał ja sama sie boje tego co mam w wordzie
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Monika Stiepankovic
KSIĘŻNICZKA
Dołączył: 08 Cze 2006
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z łoża Króla Piekieł- Lucyfera
|
Wysłany: Pią 23:26, 18 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Rozdział 14
- Coś się szykuje! – Mruknął Merweredo
Draco nic nie odpowiedział, ponieważ on nic złego nie wyczuwał. Potoczył wzrokiem po Wielkiej Sali, w której wszyscy byli jakby cichsi oraz spokojniejsi. Oglądali się za siebie jakby coś na nich czyhało, a gdy jednak uświadamiali sobie co robią szybko odwracali głowy. Duchy też były inne, gdyż ich blask wydawał się przytłumiony, a nawet Krwawy Baron wydawał się pilnować swoich tyłów, chociaż jest już martwy, więc nic nie powinno mu zagrażać. W takim momencie chciałby mieć blisko Deimona, ale Nemezis też będzie dobrą alternatywą. Jego spojrzenie spoczęło na Idril, która bezmyślnie poruszała łyżką w misce z owsianką. Zdecydowanie coś wisiało w powietrzu i miało związek ze Świętem Duchów, a przynajmniej tym co miało z tym coś wspólnego oraz wywołało jakieś niemile wspomnienia u tej szalonej dwójki. Bądź co bądź oni byli niespokojni już od tygodnia. Zdawało się, że na coś czekają, a teraz też zaczął się zastanawiać nad powodem nieobecności Deimona i Madderdina. Tych dwoje zniknęło bardzo wcześnie rano. Przez sen pamiętał tylko podniesiony i zdenerwowany głos Nemi, lecz jednak spał zbyt mocno, aby coś zapamiętać.
Zielonooki rozsiadł się wygodnie w fotelu patrząc na rozmawiających mężczyzn i uśmiechnął się na wspomnienie reakcji Madderdina na widok Gaszmaraza. Teraz ci dwaj mężczyźni dyskutowali na temat sytuacji ekonomicznej Egiptu, a on przeglądał informacje dotyczące miejsca, w którym aktualnie znajdują się obie księgi. Zastanawiał go jednak niezgodność ich opisu z tym co znalazł w swoich zasobach. Jednak, aby jednoznacznie stwierdzić jakiś błąd musiał mieć te księgi czy jak prezentuje zdjęcie zwoje papirusu i sprawdzić. Przynajmniej przydadzą się na coś zdolności włamywacza. Co prawda mógłby użyć magii, ale wtedy nie byłoby wyzwania. Uśmiechnął się perfidnie odkładając dokumenty na stolik obok fotela przysłuchiwał się rozmowie towarzyszy.
Pokój był dosłownie ciemny, gdyż takie były meble, a ściany drewno na podłodze było czarno, łóżko i pościel były tego samego koloru. Nawet obrazy na ścianach były w ciemnej kolorystyce. Jedynym jasnym akcentem był ogień w kominku, który służył za źródło światła. Na przeciwnej ścianie od kominka stała biblioteczka, a mężczyzna w szacie jeszcze czarniejszej niż czerń w pokoju szukał na niej zawzięcie czegoś. Całe pomieszczenie wypełniał szum przewracanych stron oraz szuranie książek o drewnianą powierzchnie.
- To gdzieś tu było – warknął do siebie.- Pamiętam.
Niespodziewanie wszystko ustało, a na nieludzkiej twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech, gdyż ten grymas można było za niego wziąć. W ręku dzierżył małych rozmiarów książeczkę oprawioną w czarną skórę, a na jej wierzchu były wytłoczony napis:
Księga wiedzy o niewiedzy tych, którzy sądzą, że wiedza.
Otworzył ją na chybił trafił, a ręka mu nieznacznie zadrżała, gdy między pożółkłymi stronnicami zobaczył zwykłe mugolskie zdjęcie, które przedstawiało roześmianą oraz radosną parę trzymającą się za ręce. Wyglądało na to, iż zostało zrobione, gdy tamci w ogóle nie zwracali na to uwagi. Chłopak był wpatrzony w swoją towarzyszkę, a ta ze słodkim uśmiechem delikatnie dotykała jego policzka. Mężczyzna z hukiem zamkną księgę i odrzucił ją jak najdalej od siebie, jednak ciągle jego wzrok kierował się w tamta stronę.
Nad Oslo zbierały się ciężkie burzowe chmury, gdy Deimon rozsiadł się wygodnie odwracając skórzany obrotowy fotel od biurka i patrzył na ten cud natury. Dopiero co skończył porządkować bałagan z udziałami w rafineriach na Bliskim Wschodzie i teraz laptop stał wyłączony, a ogień płonący w kominku przygasał. Tu było jego królestwo, wysoko nad miastem. Jego prywatny gabinet w przeciwieństwie do położonego piętro niżej biura był niezdobytą twierdzą. Gdy tam pracował każdy mógł spróbować wydębić od niego chwilkę czasu o tyle gdy był tu mogli to zrobić tylko gdyby się paliło, a i to niekoniecznie albo gdyby chodziło o bankructwo całej firmy. Uśmiechnął się leniwie głaszcząc wielki łeb Mara. Od jakiegoś czasu tygrys stał się jego najwierniejszym kompanem, a przez ostatnie miesiące on zrobił się bardzo skryty oraz tajemniczy, ponieważ taki był przykry obowiązek bycia głową tak wielkiej rodziny. „To ty musisz radzić sobie z wszystkimi problemami i nie powinieneś wyręczać się innymi” i on stosował się do tej zasady, ale czasem chciał z kimś porozmawiać, tak aby tamten nie wymądrzał się oraz nie prawił morałów, że jednak powinien zrobić to inaczej. Maro za to słuchał go potulnie patrząc na niego ufnie i nie żądając niczego.
- Zaczynam się robić melancholijny przyjacielu – westchnął.- Jak tak dalej pójdzie to rytuałem dla mnie stanie się użalanie się nad sobą.
Otrząsnął się z otępienia i wrócił do studiowania planów włamania. Coś mu jednak ciągle nie pasowało, gdyż takiego brzmienia klątwy nie potrafił jakoś dopasować tego do tamtych czasów. Wziął do ręki pergamin z „modlitwą” uważnie się przyglądając fakturze papieru. Machnął dłonią i na blacie pojawiły się jakieś przyrządy z lampkami, buteleczkami oraz z jakimiś pokrętłami, pęsetami i mikroskopem. Wylał jakiś złotawy płyn na róg pergaminu, a po kilku sekundach odciął go i położył na szkiełku, aby następnie wsadzić pod mikroskop. Przez chwile przyglądał się temu i po chwili w pokoju dało się słyszeć głośny śmiech, w którym jednak nie było krzty wesołości. Czarnowłosy wyciągnął komórkę i wystukał numer Maximusa. Bez żadnych wstępów powiadomił go, że odwołuje akcje i nie czekając na odpowiedź rozłączył się, a następnie wybrał numer Lao.
- Cześć, kuzynku – mruknął i przez chwilę cierpliwie znosił narzekania starszego, że o której godzinie się go budzi. Musiał mu przyznać racje, gdyż był on w innej strefie czasowej i teraz u niego była czwarta rano.- Dobrze, dobrze wynagrodzę ci to jak skończysz to co teraz robisz masz dwa tygodnie urlopu na mój koszt, gdzie chcesz, z kim chcesz i jak chcesz. Ok? A teraz słuchaj uważnie. Potrzebne mi są wszelakie informacje jakie potrafisz zdobyć na temat Matthew Trevelayan. Jako podpowiedz masz, że był cudownym dzieckiem, a potem doskonałym fałszerzem.
Pokręcił z niedowierzanie głową patrząc na pergamin z dziwną klątwą.
- I to cholernie dobrym.
Bardzo dobrze wiedział, żeby zrobić tak doskonałe fałszerstwo trzeba mieć niezłą wprawę oraz lata praktyki, a do tego niepodważalny talent. Zastanawiało go jednak kto zlecił mu coś takiego, dlaczego i jak to cholerstwo, które ich prześladowało można załatwić skoro dwie księgi odhaczone. Postanowił, że martwić się o to będzie później, a swoje spojrzenie przeniósł na zegarek i stwierdził, że jest jeszcze wcześnie, a jak na niego to bardzo wcześnie. Jednak w stan osłupienia wprawił go dźwięk pukania do drzwi, które skądinąd były jakiś kilometr od jego biurka.
- Proszę!
Drzwi uchyliły się lekko, a w szparze pojawiła się twarz jego asystenta, który wyglądał na przerażonego, a na najmniejszy podejrzany ruch szefa uciekłby stąd jakby go sam diable gonił choć dla jego podwładnych nie było różnicy pomiędzy nim a Lucyferem.
- Przepraszam najmocniej! – Oświadczył na wstępie.- Jednak przyszedł tu jakiś mężczyzna i twierdzi, że musi z panem porozmawiać, gdyż jest to sprawa życia i śmierci.
Codziennie do biura przychodzili ludzie mówiący takie rzeczy jednak nigdy wcześniej nie przychodzono z tym do niego. Ciekawiło go co takiego miał w sobie tamten mężczyzna, że jego przestraszony asystencik odważył się wkroczyć do jego samotni.
- Wprowadź go.
Nie minęło pięć minut jak drzwi znowu się otworzyły, a do środka wkroczył wysoki postawny mężczyzna o ciemnej karnacji i oczach jeszcze czarniejszych niż Severusa. Miał krótko ścięte ciemne włosy i piękną twarz o lekko kobiecych rysach, która coś mu przypominała. Jakieś zdjęcie znalezione w rzeczach swojego ojca. Gestem dłoni wskazał mu dużą białą kanapę samemu wychodząc do biurka i proponując mu coś do picia.
-Nie dziękuje – odparł.- Chciałbym z panem porozmawiać.
Deimon stwierdził, że mężczyzna ma dźwięczny męski głos. Niespiesznie nalał sobie odrobinę wina i usiadł na drugiej kanapie dokładnie naprzeciwko gościa.
- Tak to już wiem – stwierdził.- Jednak zastanawiam się cóż za ważna sprawa cię do mnie sprowadziła, panie…
-Rahul Raichand Riddle.
Deimon uważnie przyjrzał się mężczyźnie przed nim, gdyż ten najwyraźniej nie miał pojęcia jaką reakcję wywołał na nim drugi człon jego nazwiska. Przed oczami zielonookiego stanęły dwie fotografie. Jedna przedstawiająca młodą szczęśliwą parę całkowici nieświadomą, że ktoś uwiecznił ich na kliszy w intymnej pełnej niewymuszonej czułości scenie, a drugi przedstawiające dziewczynę z tamtego zdjęcia naznaczoną już piętnem lat jednak ciągle piękną w tradycyjnym hinduskim stroju z małym chłopczykiem na rękach. Z tyłu była dedykacja: „Najmilszym przyjaciołom Nandini Raichand”. Teraz wiedział dlaczego mężczyzna wydawał mu się tak znajomy, a jednak gdy się mu dobrze przyjrzał dostrzegł w nim tą nutkę nieustępliwości oraz stanowczości zdobiącą oblicze człowieka, który najprawdopodobniej był jego ojcem. Uśmiechnął się do niego przyjaźnie, ponieważ jego matka skądinąd była cudowną kobieta. A może jest? Nie miał jeszcze okazji się z nią skontaktować choć zamierzał.
- Więc co pana do mnie sprowadza?
- Moja matka, a dokładniej jej wola – uściślił widząc uniesioną w zdziwieniu brew Deimona.- Chciała poznać o losy dziecka swoich przyjaciół oraz los jego ojca, gdyż nie wiedziała czy choć on przeżył tamte czasy.
- Niestety nie udało mu się, a pana matka jest…
- Przyleciała ze mną z Indii - odparł.- Teraz mam tu interesy.
- Tak, imperium Yash’hich.
- Ucieszy się wiedząc, że choć ty wyszedłeś z tego cało.
Coś mu mówiło, że gość nie wie nic o tym, iż powodem tego czegoś był jego ojciec. Niewielu ludzi poznało prawdę o tym, że Lord Voldemort miał kiedyś inne mugolskie imię, a dla nich jest on po prostu Tym, Którego Imienia Się Nie Wymawia.
- Mógłbym się z nią spotkać?
- Oczywiście i muszę stwierdzić, iż bardzo by ją to ucieszyło.
Rahul pierwszy raz uśmiechnął się do niego jakby zaakceptował go w pełni. Rozmawiali jeszcze długo, a głównie o Indiach i o tym co się z nimi działo. Merweredo uśmiechał się na myśl, że pozna swoja matkę chrzestną. W notatkach ojca znalazł wzmiankę, iż to ona miała nią być, a gdy Lisica była już w ciąży odwiedzili ją w jej rodzinnym kraju. Był to ostatni szczęśliwy okres w życiu obojga. Wiedział, że to głównie dzięki Nandini i za to jej był dozgonnie wdzięczny. Mimo, iż była matką syna człowieka, który zniszczył mu życie, ale żadne z nich jednak nie było temu winne. Popatrzył na tygrysa, który wzbudził wielkie zainteresowanie Rahula. Gestem ręki przywołał go do siebie i zaczął głaskać po wielkiej głowie, aby po chwili wtulić twarz w jego sierść. To duże i skądinąd niebezpieczne zwierzę dawało mu poczucie bezpieczeństwa oraz uspokajało, gdyż do dnia duchów zostało ledwie parę godzin. Miał nadzieję, że przetrwa to bez większego szwanku na psychice.
Wielka Sala była cała zapełniona bawiącymi się uczniami, a Deimon wpatrywał się w drzwi z swego ukrytego miejsca obok ściany gdzieś wysoko nad Wielkim Holem. Rozsiadł się wygodnie na poręczy nieużywanych schodów. Ciemność jaka panowała w tym miejscu odpowiadała mu bardziej niż wymuszona jasność w pomieszczeniu gdzie teraz przebywała cała szkoła. Jego wzrok przykuła jedna samotna postać. Mała dziewczynka nerwowo rozglądająca się na boki, a gdzieś za nią od strony wyjścia na błonia ciemność zdawała się koncentrować. Dziewczynka również to zauważyła i teraz jak sparaliżowana wpatrywała się w tamto miejsce. Po kilku sekundach z ciemności zaczęła wyłaniać się sylwetka, a zwykłe hałasy o tej porze zagłuszył krzyk. Dotąd przymknięte drzwi do drugiego pomieszczenia otwarły się, a hol zalała fala światła. Koło gryfonki, bo już wiedział, że była to ta sam dziewczyna co spotkał ją wtedy na wieży. Stanęła przed nią McGonagall i o coś ją wypytywała, aby po chwili się wyprostować i pokazać, że przecież nic tam nie ma. Jednak dziewczyna nie patrzyła już na nią tylko na coś za niedomkniętymi drzwiami wejściowymi. Deimon również widział co tam jest. Nemezis również zrozumiała co się dzieje i chciała zamknąć wrota. Płynnie zeskoczył ze swojego miejsca lądując na lekko zgiętych nogach, a jego pojawienie się zdziwiło zgromadzoną już całą kadrę nauczycielską. Na szczęście nie było tu wielu uczniów, a on dał znak siostrze, aby zostawiła drzwi. Samemu podszedł do dziewczyny, która jak stwierdził była sparaliżowana strachem.
- Mogę wiedzieć co ty robisz? – Zapytała nauczycielka.- Odejdź od niej jest w jakimś szoku i trzeba ją przetransportować do Skrzydła Szpitalnego. W tym wieku bać się ciemności – stwierdziła do siebie.- Najlepiej by było przetrzymać ją dzień w jakimś nieoświetlonym pomieszczeniu, a wtedy zrozumie, że nie ma się czego bać.
Miał szczera ochotę roześmiać się na te słowa.
- Jeśli chce pani ją zabić to proszę – rzekł i zaczął się odwracać, aby odejść, lecz zatrzymała go ręka dziewczynki kurczowo zaciśnięta na jego szacie. Na jedną chwile ich oczy się spotkały, usta gryfonki poruszyły się jednak nie wydała żadnego dźwięku, a jedynie wargi ułożyły się jak do słowa: pomórz. Przyklęknął koło niej odwracając ją w stronę drzwi i ustawił się za nią. Na kolanach był mniej więcej jej wzrostu. Objął ją, a więc poczuła się pewniej.
- Co ty robisz? Natychmiast ja zostaw – warknęła nauczycielka, jednak protesty umilkły, gdy tylko posłał jej jedno ze swoich najbardziej jadowitych spojrzeń. Rozejrzał się, ale stwierdził, iż Nemi już wszystkich wyprowadziła, a więc zostali tylko w czwórkę.
- To co kryje się w mroku wcale nie musi nas przerażać – oświadczył, a dziewczyna patrzyła na niego bez przekonania.- Kiedyś, gdy się bałem zaczynałem liczyć do sześciu i to zawsze pomagało.
- A gdy dojdę do siedmiu i nic.
- Wtedy możemy mieć problem, ale pamiętaj póki się nie boisz jesteś bezpieczna, ponieważ to o strach tu chodzi. To co cię dręczy żywi się twoim lękiem, więc nie bój się, a to odejdzie.
- Naprawdę? – Zapytała, a on uśmiechnął się do niej i pokiwał głową.
- Wypróbujemy dobrze i pamiętaj jestem przy tobie. Na pewno nie pozwolę zrobić ci krzywdy.
W holu zaczęły powoli gasnąć wszystkie światła, a drzwi wejściowe coraz bardziej się otwierały. Czuł jak dziewczynka stężała, więc objął ją mocniej co pozwoliło się jej odprężyć. Znów pojawił się przed nimi stwór człekopodobny w obszarpanym stroju. Słyszał jak nauczycielka wciąga spazmatycznie powietrze.
- Pamiętasz co ci mówiłem – szepnął jej do ucha.- Nie bój się. a odejdzie.
Dziewczyna jeszcze przez chwile patrzyła na stwora sunącego nad podłoga, aby po kilku sekundach zamknąć oczy i zacząć liczyć. Deimon skoncentrował się jednak na uczuciu czystej radości. Wiedział, że mała sobie nie poradzi, a bajka z liczeniem to pic na wodę. Strach jest nieodłączną częścią człowieka i nie można go całkowicie wyeliminować, a ona nie panuje na tyle nad umysłem, aby go ukryć przed czymś takim mimo ze była to raczej średnia forma bytu mogła trafić gorzej durzo gorzej. Jego spojrzenie skrzyżowało się z wzrokiem boogieman’a. Widział w nim twarze mnóstwa dzieci, jego ofiar. Oczy takich stworów pokazują tą gorsza stronę końca życia. Jednak jego magia zaczęła działać choć to mogło go tylko spowolnić, jednak dało mu czas na zrozumienie z czego powstał jego obraz. Z czego zrodził się strach dziewczyny, który dał mu moc. Płaszcz w nocy dla dziecka wyglądał jak potwór, a zabawka na półce, której cień przywodził na myśl złą wiedźmę z bajek opowiadanych przez rodziców. Przywołał na środek wszystkie te rzeczy.
- Otwórz oczy, malutka.
Kiedy już otworzyła oczy zaczął to wszystko niszczyć. Kawałek po kawałku. Z każdym unicestwionym przedmiotem cząstka strasznego mężczyzny znikała, a on za to szalał rozwścieczony. Nie mógł się, jednak do nic zbliżyć. Z ostatnim przedmiotem zniknął w chmurze czarnego dymu. Nemezis podeszła do brata lekko dotykając jego ramienia, a ten tylko skinął głową, że wszystko w porządku.
- Dziękuje, panu.
Patrzył za dziewczynką, która biegłą po schodach do wierzy gryfiaków. Gdzieś pod ścianą stała nauczycielka transmutacji, która prawdopodobnie niezdolna była do zrobienia czegokolwiek szeptała coś o tym ze to niemożliwe że to tylko zły sen i zaraz się obudzi. Odwrócił się znów do Nemi, lecz ta patrzyła na błonia. W ciemności było widać małe światełka przywodzące na myśl gwiazdy unoszące się nad ziemią i powoli wzlatujące wyżej.
- Tyle dzieci…
Objął ją ramieniem i pociągną do Pokoju Wspólnego. Nie miał ochoty dłużej tam zostawać, a im obojgu przyda się coś mocniejszego. W końcu noc jeszcze się nie skończyła, ponieważ zapowiadała się na bardzo długą.
Deimon od jakiegoś czasu siedział wpatrzony w ogień płonący nienaturalnie jasno. Gdzieś od strony drzwi dobiegł go dźwięk radosnej rozmowy i co jakiś czas wybuchy śmiechu, które ustały, gdy tylko pozostała dwójka ich zauważyła. On się nawet nie odwrócił. Nemi za to wybudzona z półsnu podniosła się i uśmiechnęła.
- O co tu chodzi? Może mi ktoś wreszcie wyjaśni – odezwał się Draco wyglądający na zdezorientowanego, a jego wzrok zatrzymywał się na tak samo kamiennych twarzach. Nie rozumiał tego.- Czy mi się wydaje, czy wy naprawdę macie coś do ciemności?
Pokojem wstrząsnął śmiech Deimona, a Idril rzuciła mu tylko karcące spojrzenie, którego on nawet nie zauważył ciągle odwrócony do nich plecami. Nemezis nie wiedziała co powiedzieć.
- Nawet nie wiesz co się może czaić w ciemności – zaczęła panna Deveraux.- Jakie istoty utkane z czystego zła. Piekło nie jest miejscem szczelnym i jego mieszkańcy wychodzą na powierzchnie. Ich nienawiść do nas jest wielka i taka sama jest chęć zniszczenia nawet jednego człowieka, więc ciesz się ze nie wiesz o co tu chodzi.
Draco patrzył na nią jakby ją widział pierwszy raz w życiu, a po chwili wzdrygnął się słysząc cichy i bezosobowy głos następcy tronu:
- Każdy ma swoje demony, Nemezis. Nawet on, jednak Hekate potrafi przybierać różne postacie. Ja nie boję się ciemności, a już nawet trwogą nie napawa mnie to co ona ze sobą niesie. Wy zwykli ludzie z krwi i kości macie lepiej, ponieważ nie zauważacie pewnych rzeczy. Wasze umysły są zamknięte na to co nieznane.
Idril usiadła na dywanie u stóp Deimona lekko opierając głowę o jego kolana. Nemezis zamiast jednak usiąść podeszła do Dracona i pocałowała go, a w jego umyśle pojawiło się coś nowego. Zobaczył obrazy, których nigdy ujrzeć by nie chciał. Istoty, miejsca i zdarzenia. Podziękował w duchu wszystkim dobrym siłom za to, że dziewczyna to przerwała. Jego ciałem wstrząsały lekkie dreszcze. Był jej wdzięczny za to, że pozwoliła mu się do siebie przytulić, gdyż ciągle widział te obrazy tak przerażające, że aż nierealne.
- Kocham cię, kobieto, ale nie rób mi tego więcej.
- Cudowny moment sobie wybrałeś, aby mi to oznajmić – odparła uśmiechając się do niego i ocierając jedną łzę, która spłynęła po jego policzku.- Idź spać, smoku, gdyż nie jest to miejsce dla ciebie. Nie dziś.
-Nie każ mu iść teraz do łóżka, gdy w każdym ciemniejszym kącie będzie wypatrywał sług złego.
Draco z wdzięcznością przyjął słowa przyjaciela i usiadł na najbliższej kanapie koło płonącego kominka, a Nemezis ułożyła się z głowę na jego kolanach. Pomiędzy nimi nie padło już żadne słowo. Nie zwrócili uwagi na wracających ślizgonów, którzy przezornie starali się nie robić hałasu i szybko przechodzili do swoich dormitoriów. Co jak co ale ta czwórka miała pomiędzy nimi respekt, a gdy urządzali impresji każdy od czwartego roku wzwyż mógł zostać ile chciał, ale gdy powiedzieli, że ma być pusto i spokojnie nikt nie ważył się im przeciwstawić. Kiedy ostatni uczeń znalazł się w swoim łóżku Pokój Wspólny wypełnił cichy dźwięk melodii wygrywanej na fletach. Deimon zaczął się bawić ogniem, w którym pojawiały się różne istoty: elfy, tańczące fauny lub driady.
Nad ranem przeniósł każdego z nich do własnego łoża. Jednak chwile patrzył na Nemi i Dracona pogrążonych w spokojnym śnie oraz przytulonych do siebie. Tym razem obeszło się od drastycznych środków jak w przypadku Niikury i Anodu. Cieszyło go to, a jeszcze bardziej, że była sobota rano i za dwie godziny miał się spotkać z Rahulem. Polubił tego człowieka. Jak to mówią paradoks królem. Jednak zanim spotka się z nim musiał znaleźć jakiś sposób na tą pseudoegipską wiedźmę.
W następnej chwili był już w swojej bibliotece w cytadeli. Zaczął ją przeszukiwać szukając czegoś co by pasowało do tej sprawy, jednak nic nie potrafił wymyślić. Frustrowało go to. Zatrzymał się i patrzył zamyślony w powiększone do rozmiarów portretu zdjęcie rodziców zawieszone nad kominkiem. W końcu uspokoił się trochę i wrócił do gruntownego przeszukiwania swoich zbiorów. Obiecał sobie, ze skataloguje kiedyś ten bajzel. Na najwyższej kondygnacji jego wzrok przykuła książka w średnim formacie. Wyglądała na raczej mugolskie dzieło, jednak to jej tytuł go zaskoczył: „Parapsychologia i wiedza niemagicznych a czarodzieje”. Połączenie dwóch zjawisk. Wiedział co nieco o instytutach parapsychologicznych, które były to odcięte od reszty świata. Miejsca gdzie doskonalili swe umiejętności ludzie niemagiczni. Niektóre łączyły magię oraz parapsychologie. Jednak o tym nie wiedzieli ani Mugole ani czarodzieje. Jedni przez nieświadomość, a drudzy przez ignorancję. Przypomniał sobie o jakiejś sprawie sprzed kilkunastu lat. O kobiecie, która chciała połączyć te dziedziny, aby dzięki nim znaleźć sposób na wieczne życie. Opowiadał mu o tym zaprzyjaźniony telepata. Wybitny telepata. Jej imię brzmiało jakoś na E. i moment była zafascynowana starożytnymi kulturami.
- Bingo – rzekł i zachwiał się na drabinie, aby stracić równowagę ora spaść dotkliwie się tłukąc.- (cenzura) ja kiedyś przez te kobiety się wykończę. Nie dość, że chce mnie jakaś klątwą wypatroszyć to jeszcze ja sobie kark złamie próbując ją powstrzymać. Nie ma co piękna śmierć, a na nagrobku mi napiszą: zginął śmiercią tragiczną, gdyż uciekając przed wiedźmą spadł z drabinki i złamał kark.
Z wisielczym humorem usiadł za biurkiem kładąc przed sobą książkę…
Madius przyjacielu jesteś wielki. oddaje chołd twoim zdolnościom.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Nekroskop
Obywatel
Dołączył: 23 Lip 2006
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 10:46, 19 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Po raz kolejny dałas nam coś na co było warto czekać - wielkie dzięki za nowy rozdział Tobie Księżniczko, za Twoje pisanie i Madiusowi za jego poprawianie.
Pozdrawiam i czekam na kolejny!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Aravan de'Deiamalthe
KRÓL
Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 138
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z Mrocznej Furii
|
Wysłany: Nie 12:07, 20 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
No i kolejny cudowny rozdział  *radocha* piszesz wspaniale a twoje pomysły są poprostu genialne
"zginął śmiercią tragiczną, gdyż uciekając przed wiedźmą spadł z drabinki i złamał kark."
hehehe faktycznie piękna śmierć
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
el_lothril
Łowca
Dołączył: 22 Cze 2006
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Jazzu
|
Wysłany: Śro 23:14, 30 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Ha! Wróciłam już z obozu (co z tego, że dwa dni temu. Nie chciało mi się pisać ) i zabrałam się do czytania. Dużo tego było, a jeszcze trochę jest.
No i jak zwylke jest kolejna cudowna część twojego opowiadania, Moniko. Coraz rzadziej zdarzają się zgrzyty.
I czy mi się wydaje, czy naprawdę oglądałaś film "Czasem słońce, czasem deszcz"? Bo tam też był Rahul i Nandini Raichand.
A to imię Mar kojarzy mi się z moim kolegą z LSMu.
Pozdrowienia i najlepsze życzenia
el
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Monika Stiepankovic
KSIĘŻNICZKA
Dołączył: 08 Cze 2006
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z łoża Króla Piekieł- Lucyfera
|
Wysłany: Czw 12:10, 31 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
rozdział 15
Młodzieniec rzucił wzrokiem na tytuły kolejnych rozdziałów, jednak dopiero ostatni go zainteresował: Sławni i niesławni „mago- parapsycholodzy”. Osoba, która wymyślała te tytuły musiała być nieźle pijany i nie wiedział co robi. Przeleciał wzrokiem po nazwiskach kolejnych postaci, aż natrafił na wzmiankę o... jak wspominał autor była ona wybitnie uzdolnioną telepatką i telekinetyczką, a do tego wiedźmą. Całe swoje życie poświeciła na wynalezienie środka dającego wieczną młodość. Przez pół życia prowadziła studia nad magią w kulturze starożytnej, lecz coś skierowało jej zainteresowania na kult Lilith. Autor wspomniał tu też o micie, który opiewał jej osobę. Zgodnie z nim sama Lilith miała podarować jej sposób na zachowanie młodości w zamian za całkowite podporządkowanie się. Tak przynajmniej ludzie próbowali sobie wyjaśnić późniejsze postępowania tej wiedźmy i sądzili, że to wskutek opętania przez boginię zabiła ona przeszło pięćdziesiąt dziewczynek. Po chwili Deimon opadł ciężko na fotel.
- No to mamy przejebane – mruknął unosząc wzrok na portret rodziców i uniósł kieliszek z winem dodając:- Wybacz mamo za słownictwo, ale nie mogłem się powstrzymać. Jeśli nad tą zjawą czuwa Lilith to musimy szybko coś wymyślić.
Potarł zmęczoną twarz otwartą dłonią. Ta sprawa zaczęła go coraz bardziej martwić. Jeszcze raz spojrzał na książkę kręcąc z rezygnacją głową, a jego wzrok zatrzymał się na zegarku.
- Najwyższy czas się zbierać.
Kilka sekund później stał przed zabytkową rezydencją położoną jakieś pięćdziesiąt mil od Londynu. Posiadłość i jej okolice jak stwierdził były piękne, a jednocześnie pogratulował sobie w duchu wyczucia. Stanął przed frontem trzypiętrowego zameczka zbudowanego w indyjskim stylu. Lubił kulturę hinduską, jak i japońską, gdyż te proste w zawiłości fascynowały go. Wszedł na marmurowe schody chwile jeszcze patrzył na drzwi ozdobione zawiłymi wzorami. Uniósł rękę i miał już zamiar zapukać, gdy drzwi się przed nim otworzyły. Stanął przed piękną, lecz już naznaczoną piętnem lat kobietą o czarnych jak noc włosach i takich samych oczach.
- Nandini Raichand – oświadczyła, a on pochylił się by wedle zwyczaju dotkać jej stóp w geście szacunku, lecz ta go powstrzymała przytulając do siebie.
- Tak podobny do nich - powiedziała.- Jakbym znów widziała Miszre.
Deimon uśmiechnął się ściskając mocniej tą drobną kobietę. Nie znał jej, ale czuł do niej wielki szacunek i wdzięczność za to co kiedyś zrobiła dla jego rodziców.
- Wejdź. Tak bardzo chciałabym cię poznać.
Poprowadziła go przez wypełniony barwami hol do gustownie urządzonego obszernego salonu.
- Usiądź. Zaproponowałabym ci herbatę, ale prawdopodobnie jej nie znosisz, więc jak mniemam wolałbyś kieliszek wina.
- Skąd…
- ...wiem? – Dokończyła za niego i w pomieszczeniu rozległ się dźwięczny przyjemny dla ucha śmiech, a po kilku sekundach podała mu kieliszek wina.- Twój ojciec wprost nienawidził herbaty, ale kochał wino. Zgadywałam, że masz tak samo.
- Wydaje się, że znała go pani bardzo dobrze – rzekł czując się nadzwyczaj dobrze w towarzystwie tej kobiety.
- Był dla mnie jak syn – powiedziała, a jej głos nagle posmutniał i jednocześnie w jej wzroku pojawiło się coś dziwnego, gdy spoglądała na niego.- W pierwszym momencie wydawało mi się, że bardzo go przypominasz, ale ty wyglądasz inaczej to raczej twoje gesty i zachowanie przypominają jego. Nie wiem czemu, ale przypominasz mi kameleona, gdyż w jednej chwili wyglądasz tak, a w innej inaczej, lecz mimo wszystko dalej to jesteś ty. Wybacz mi takie sentymenty. Prawdopodobnie wydaje ci się ze rozmawiasz z jaka wariatką, która mówi do ciebie jakby robiła to codziennie.
- Oczywiście, że nie. Wiem o pani więcej niż się jej wydaje. Moja matka miała bardzo przydatną cechę, ponieważ lubiła pisać pamiętniki i miała do tego talent. Znalazłem je w domu taty.
- Taty… a więc uważasz go za swojego ojca mimo, że dowiedziałeś się o tym tak niedawno.
Popatrzył na nią ciepło wiedział, iż wiele to dla niej znaczyło. Takie proste słowo. Zauważył tą samą reakcje u Lucjusza i Severusa, gdy pierwszy raz nazwał Miszre tatą w ich obecności. To była radość, że mieli cząstkę jego dalej przy sobie oraz iż pamięć o nim nie odeszła razem z nim.
- Oczywiście. Był nim, a raczej ciągle jest, gdyż to, że umarł nie znaczy, iż przestaje być z nami.
W oczach kobiety pojawiły się łzy.
- Oni oboje - powiedziała.- Byli dla mnie jak dzieci, a zwłaszcza Miszra. Był dla mnie synem. Jego rodzice zmarli bardzo wcześnie i wychowywał go wuj. To taka historia o złym opiekunie i dobrej wróżce – mówiła, a Deimon nie myśląc długo przytulił ją do siebie i czuł jak wstrząsa nią łkanie.- Jego wuj jakiś czas mieszkał w Indiach, a Miszrę spotkałam przypadkiem, ponieważ wpadł na mnie uciekając przed czymś i wyglądał na bardzo wystraszonego. Zabrałam go do swojego domu i przy filiżance czekolady opowiedział mi czego się bał. Poszłam z nim do jego domu oraz gdy on był w swoim pokoju ja uzgodniłam z jego wujem, aby pozwolił mi zaopiekować się chłopcem. Nie miał nic przeciwko temu, bo Mi był dla niego tylko ciężarem. Od tamtej chwili był dla mnie ukochanym synem. On i Rahul byli prawie w tym samym wieku. Od razu się polubili oraz stali nierozłączni. Jednak Miszra musiał iść do szkoły na początku chciałam, aby uczył się w Indiach, lecz Hogwart był miejscem, do którego powinien pójść. Przeniosłam się do Wielkiej Brytanii by móc być bliżej niego. Nie sądziłam, że to będzie największy błąd mojego życia. Gdybym nie wysłała go do tej szkoły...
- Nie było mnie na świecie – stwierdził przerywając jej przemyślenia.- Nie możemy zastanawiać się co by było. To nie ma sensu, ponieważ tak miało być i to był ich czas. Ale miał dobrą śmierć odszedł wiedząc, że jest kochany.
- O tak kochałam go, kocham ich wszystkich – powiedziała i pogładziła go po policzku.- Ciebie też dziecko – dodała po chwili, a on skrzywił się teatralnie na ostatnie słowo czym wywołał uśmiech na twarzy kobiety.- Musiało być ci ciężko wychowywać się bez rodziców. Po tym jak Tom zabił Lily chciałam przejąć nad tobą opiekę, jednak Dumbledore powiedział, że to niemożliwe oraz musisz dla własnego bezpieczeństwa zostać tam gdzie jesteś. Sprzeciwiałam się temu, ale w końcu zrozumiałam, iż tak chyba będzie najlepiej, a poza tym nie umieściłby cię nigdzie gdzie mogłaby ci się stać krzywda i tu się myliłam. Po jedenastu latach znów pojawiłeś się w naszym świecie. Nie wiedziałeś nic o swojej przeszłości oraz przeszłości swoich rodziców i wtedy popełniłam kolejny błąd. Nie chciałam niszczyć ci wyobrażeń. Nie chciałam zniszczyć świata jaki sobie zbudowałeś, ale bolało mnie, że nosisz nazwisko jakiegoś innego człowieka, lecz byłeś bezpieczniejszy z tamtym nazwiskiem. Tom się nie poddał, a gdyby wiedział kim jesteś rozwścieczyłoby go to jeszcze bardziej i tak było dopóki on nie wrócił. Postanowiłam ci powiedzieć, ale ty sam do tego doszedłeś, Angelusie Deimonie Vinyolonde Merweredo.
Patrzył na nią zastanawiając się o co jej chodzi oraz dlaczego użyła pełnego nazwiska. On sam robił to rzadko.
- Kiedyś mój ojciec miał gościa Alatariel Merweredo - oświadczyła.- Znasz to imię prawda. Lily zawsze mi go przypominała, lecz nie wiedziałam dlaczego dopóki nie zobaczyłam twojego zdjęcia.
Uśmiechnął się. Czego jak czego, ale inteligencji to jej na pewno nie brakowało. Pogratulować wyboru Riddle.
- Czy to coś zmienia?
- Nie.
Uśmiechnęła się wstając. Podeszła do dużego panoramicznego zdjęcia przedstawiającego jego rodziców, Nandini i Rahula w tradycyjnych hinduskich strojach.
- Po nich pozostało mi tylko to zdjęcie i wspomnienia - rzekła.- Ty nie masz nawet tego.
- Mam ludzi, którzy użyczają mi swych wspomnień.
- To nie to samo. Nie dane ci było zaznać miłości matki.
- Może jednak będzie mi to dane – powiedział mrugając do niej porozumiewawczo co wywołało szczery uśmiech na jej twarzy.
- Nie miałabym nic przeciwko kolejnemu synowi - odparła.- Zwłaszcza takiemu jak ty anioł.
Przez chwile patrzył na nią nic nie rozumiejąc.
- Moment Angelus, a tak…
- Nikt do ciebie nie mówi anioł?
- Nie raczej wolą skrót drugiego imienia Demon, gdyż bardziej pasuje.
- Do twojego ojca też by pasowało – odezwała się po kilku sekundach.- To był na pewno jego pomysł. Pamiętam, gdy pierwszy raz tak go nazwano.
- Tak, jego. Poczucie humoru to on miał specyficzne, ale zaintrygowała mnie pani kiedy tak nazwano tatę.
- Pani? Mów mi po imieniu lub…
- Mamo?
W jej oku znów zakręciła się łza, gdy spoglądała na niego z czułością. Uśmiechnęła się ciepło.
- Twój ojciec był strasznym łakomczuchem i zawsze podjadał w kuchni jakieś słodkości, gdy Najna robiła jakieś pyszności. Wielokrotnie dostał za to ścierką po palcach. Kiedyś zamknęła się w kuchni nie chcąc, aby jej przeszkadzał. Wymyślili z Rahulem, że on przeprowadzi mała dywersje mającą na celu wywabienie kucharki z pomieszczenia, a Miszra w tym czasie zwinie jak najwięcej łakoci. Niestety nie udało im się, bo Najna zorientowała się o co im chodzi. Do dziś słyszę jej krzyk jak wołała za twoim ojcem. Wywrzaskując coś o demonach z piekła rodem. Rahul to podchwycił i zaczął na niego mówić Demon.
- Tak, to były cudowne czasy – odezwał się męski głos.
Deimon od dłuższego czasu był świadom obecności Rahula. Patrzył z uśmiechem jak podchodzi do nich i całując matkę w policzek siada naprzeciwko na drugiej kanapie.
- Miło cię u nas widzieć - rzekł.- Mam nadzieję, że zobaczymy cię tu częściej, bracie.
- Na pewno – odparł uśmiechając się do siebie, gdyż przez jedenaście lat nie miał żadnej rodziny, a teraz zyskał, aż dwie.- Chyba urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą.
- A to czemu?
- Widzisz, braciszku, do niedawna miałem tylko wredne wujostwo, a teraz mam ogromną rodzinkę, na której czele stoję, czyli mnóstwo kuzynów, ciotek, wujków i takich tam. Połowy z nich nawet nie znam. Teraz dodatkowo dostał mi się brat i matka – powiedział składając ręce i z szacunkiem pokłonił się pani domu. Nandini ze śmiechem przyciągnęła go do siebie i uścisnęła.
- To się nazywa rodzina w tempie ekspresowym. I szczerze ci powiem, że masz dobrze obeszło się bez zgrzytów okresu dojrzewania.
- Ej człowieku ja nie jestem taki stary jak ty - mruknął.- Jeszcze dwudziestki nie mam na karku wszystko przed nami – uśmiechnął się wrednie.
- Mamo, on mi grozi – stwierdził Rahul robiąc minę rozłoszczonego dziecka, a Nandini tylko roześmiała się i przyciągnęła syna do siebie, czyli rodzina powiększona.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu. Mamusia powiedziała, że dostane twój pokój – rzekł Deimon, a po kilku sekundach roześmiał się czując jak łokieć czarnowłosego wbija mu się pod żebra.
- Gorzej niż małe dzieci.
Jak na komendę uśmiechnęli się promiennie do kobiety.
- Czarusie. Chodźcie, bo czas na obiad.
Nie czekając na nich wyszła z pokoju jakby specjalnie dając im czas na rozmowę.
- Dziękuję.
- Za co?
- Dzięki tobie w jej uśmiechu znów jest pełnia radości, a oczy nie skrywają smutku. Śmierć Miszry była najgorszą rzeczą jaka ją spotkała.
- A ty nie masz nic przeciwko temu?
- Że chce, abyś stał się jej synem – powiedział i pokręcił przecząco głową.- Miszra był moim bratem i ty też w jakiś sposób nim jesteś.
- Zawsze dziwiła mnie potęga więzi rodzinnych w waszej kulturze.
- Tak dla hindusów rodzina jest święta i nierozerwalna, a więc witaj w rodzince, braciszku i uważaj, bo nie będzie tak sielankowo.
- Uuu zaczynam się bać. A co takiego masz w zanadrzu?
Ze śmiechem odsunął się od drugiego mężczyzny na bezpieczna odległość.
- Na razie nic, ponieważ muszę doprowadzić interesy do końca, ale później.
- Interesy to może mógłbym pomóc?
- Jeśli masz możliwość wywalczenia dla mnie zezwoleń na otwarcie tu filii mojej firmy to proszę bardzo. Czarodzieje są uparci i boją się konkurencji.
- Nie ma sprawy załatwione – rzekł i uśmiechnął się widząc jak Rahul unosi brew w zdziwieniu.- Jestem szefem grupy W. Na stratę naszych funduszy Ministerstwo nie może sobie pozwolić. Za dużo firm kontrolujemy.
Obaj wybuchnęli śmiechem.
- Swoja drogą ciekawe co by zrobił Minister wiedząc, że to ty kontrolujesz tą firmę. Jednak teraz najbardziej zastanawiam się co zrobi Tom, gdy dowie się o naszym pobycie tu.
- Więc wiesz!
- Tak - odparł.- Od dawna, ale pewnie sądziłeś inaczej, gdy przedstawiłem ci się pełnym nazwiskiem. Cóż, nie używam go często, ale chciałem żebyś wiedział z kim masz do czynienia. Żebyś miał wybór czy chcesz ze mną rozmawiać czy też nie. Szczerze obawiałem się, że odprawisz mnie z kwitkiem albo będziesz się zachowywał z dystansem. Mile mnie zaskoczyłeś.
- Dzieci nie są odpowiedzialne za czyny swych rodziców i głupotą byłoby z mojej strony spisywać cię na straty tylko dlatego.
- Tak, jesteś podobny do swojego ojca, gdyż on zareagował tak samo – w głosie starszego mężczyzny pojawił się ból.
- Chyba powinniśmy już iść do mamy – stwierdził uśmiechając się figlarnie.- Zbieraj się czy mam ci przynieść laskę w końcu starość nie radość, bracie.
- Ja ci dam starość.
Deimon zrobił unik przed klątwą zmierzającą prosto w niego i ze śmiechem pobiegł do drzwi. - Przykro mi, ale to już nie ten refleks co za czasów młodości, kolego – oświadczył i zanim ten rzucił w niego kolejną klątwę zatrzasnął drzwi kierując się wyczuciem ruszył do jadalni gdzie czekała na nich Nandini. To spotkanie przebiegło jeszcze pomyślniej niż sądził.
Nemezis w duchu dziękowała bratu, że był na tyle świadomy, aby przenieść całe stadko do ich własnych łóżek. Idril najwyraźniej nie miała zamiaru jeszcze się budzić, a więc czarnowłosa podniosła się lekko z posłania irracjonalnie czując, iż brata już od dawna nie ma w zamku. Ruszyła do pokoju wspólnego po drodze przywołując skrzata i prosząc, aby przyniósł jej mocna kawę. Sądziła, iż salon będzie o tej porze będzie pusty, jednak na jednym z foteli ze spuszczoną głową siedział Blaise Zabini. Usiadła na sąsiednim fotelu zastanawiając się co sprawiło, że chłopak płakał, gdyż bardzo dobrze widziała łzy spływające po jego policzkach. Cichy trzask oznajmił przybycie skrzata z kawą, a jednocześnie sprawił, iż zdezorientowany chłopak podskoczył. Nie zauważył kiedy Nemezis przy nim usiadła. Patrzył jak odbiera od magicznego stworzenia napój. Zastanawiał się czemu nie odeszła. Żadne z ich czwórki nie utrzymywało bliższych znajomości z resztą domu. Choć, gdy zachodziła potrzeba zawsze wstawiali się w obronie za nimi. Najbardziej dziwiło to Zabini’ego jeśli chodzi o Deimona. Nie mógł zrozumieć takiej zmiany jaka zaszła w tym człowieku, a jednak teraz zastanawiał się jak niezauważonym zmyć się z Pokoju Wspólnego. Już i tak czuł się głupio, gdyż był pewien, że dziewczyna widziała jego łzy.
- Co się stało? – Zapytała, a on wzdrygnął się słysząc cichy miły głos.
- A co miało się stać?
- Nie udawaj - odparła.- Płakałeś, a więc pytam się czemu?
- A co cię to obchodzi – wiedział, że jego głos jest opryskliwy i nie powinien tak mówić. Dziewczyna zmierzyła go uważnym spojrzeniem.
- Coś cię trapi - powiedziała.- Widzę to i chcę ci tylko pomóc.
- Nikt mi nie może pomóc.
- Wiesz ilu ludzi z problemami tak mówi – odezwał się nowy głos.- Gdyby to była prawda średnia zgonów na świecie wynosiłaby trzydzieści lat. Ludzie umieraliby ze zmartwienia, a nie na raka. W sumie mniej bolesne, ale dużo bardziej uciążliwe.
- Witaj, braciszku! – powiedziała Nemezis uśmiechając się do Deimona.
Z kolei Blaise patrzył na niego niczym na ducha nie rozumiejąc jak udało mu się wejść do pomieszczenia tak cicho. I dlaczego ona mówi do niego braciszku? Przecież wszyscy wiedzą, że są parą. Co piekielnie denerwowało zarówno dziewczyny zafascynowane niedostępnym i tajemniczym młodzieńcem, jak i chłopców zauroczonych urodą panny Deveraux i jej szaloną naturą. Jednak uważali, że jest ona poza ich zasięgiem, więc ich wzdychania skupiały się tylko na Idril. Deimona jakby odgadując co nurtuje chłopaka powiedział.
- Siostra, chyba czas ogłosić ten wasz związek ze smoczkiem, bo nie w smak mi, że uważają nas za parę. Nie żebym miał coś do ciebie, ale kazirodztwo to nie dla mnie nawet z tobą, choć wierz mi jesteś warta nawet takiego grzechu - zakończył i mrugnął do niej porozumiewawczo wyjmując jej z rąk kubek z kawą i pociągając potężny łyk. Przysiadł na stoliku naprzeciw chłopaka patrząc mu uważnie w oczy.
- Co cię gnębi? – Zapytał ponownie spoglądając mu w oczy.- Może nie będziemy w stanie pomóc, ale zawsze lepiej się podzielić z kimś troskami.
Blaise nie wiedział co zrobić, lecz coś w spojrzeniu młodego Merweredo mówiło mu, że powinien mu zaufać, jednak ślizgoński instynkt wzbraniał się ku temu. W końcu zwyciężyła chęć podzielenia się tym ciężarem z kimś. Podał mu list jaki dostał z domu, a młodzieniec tylko przeleciał tekst wzrokiem i po chwili podał pergamin Nemezis.
- Skoro martwi cię to – odezwał się w końcu – wnioskuję, że nie jesteś pewien czy chcesz nawiązać do tej tradycji.
- Nie jestem taki jak oni - odparł.- Nie potrafię... – Głos mu się załamał.- Nie umiałbym zabijać.
- Każdy umie zabić - stwierdził spokojnie jakby rozmawiał o pogodzie, a Blaise spojrzał na niego jak na wariata, za to Nemi zdziwiło jego stwierdzenie, jednak następne zdanie uświadomiło jej jaką taktykę obrał jej brat. Nie na darmo szkolił się z psychologii.- Jednak nie każdy umie z tym żyć. Kiedyś poznałem człowieka, który zabił, aby chronić swoje dziecko, lecz do końca życia nie mógł patrzeć na swoje ręce zawsze zdarte do krwi.
- Czemu?
- Nie potrafił znieść myśli, że tymi rękami odebrał życie innemu człowiekowi, a nawet myśl, iż musiał to zrobić, aby ochronić dziecko nie ukoiła jego bólu. Zabił człowieka, a więc miał na rękach jego krew i najgorsze dla niego było to, że się nie zawahał. Odebrał mu życie bez mrugnięcia oka i wiedział, że zrobiłby to jeszcze raz. Większość ludzi uważała, że kaci nosili maski, aby nie pokazywać swej twarzy ludziom i potencjalnym mścicielom po zabitym więźniu. Jednak oni robili to, aby odgrodzić się od własnej brutalności i później móc powiedzieć, iż to nie oni, ponieważ wykonywali rozkazy – ujął w dłonie ręce chłopaka.- Musisz wybrać czy zniesiesz widok krwi na tych dłoniach - szarpnięciem podwinął mu rękaw prawej ręce - oraz czy zniesiesz piętno na swym przedramieniu. Jeśli raz źle wybierzesz nie będzie tak łatwo wrócić. To znamię nie zniknie, gdy powiesz, że ta zabawa ci się znudziła. Ono tam będzie bez względu na to gdzie się ukryjesz i będzie rozrywało ci ramie tępym bólem wezwania na kolejne mordy. Może twoją ofiarą będzie twoja matka, bo on będzie chciał sprawdzić twą wierność, lecz tego nigdy nie wiadomo – popatrzył mu głęboko w oczy puszczając jego ręce. Wiedział, że zadanie zostało spełnione, gdyż było łatwe, ale w tym domu jest wielu innych, którzy nie będą się wahać i z przyjemnością odpowiedzą na taki list.
- Co mam robić, aby moja decyzja nie odbiła się na rodzinie. Przecież...
- Ciii, nie wiesz gdzie jesteś – powiedział wstając.- To Hogwart siedziba wielkiego dobrego pana – Deimon odwrócił się do chłopaka plecami, aby ten nie widział jego cynicznego uśmiechu.- Hasło do gabinetu dyrektora brzmi: Gwiazda przeznaczenia.
Nemi patrzyła za chłopakiem opuszczającym Pokój Wspólny w ekspresowym tempie.
- Myślałam...
- I dobrze myślałaś, siostrzyczko, ale jedno musisz przyznać Dumbledore na pewno znajdzie jakiś sposób. Może i popełnia błędy, ale tylko wtedy, gdy jest zaangażowany emocjonalnie, a tu będzie działać jasno.
- Jesteś bardzo pewny siebie.
- Muszę być skoro mam przeżyć tą wojnę. Ach i mówiłem serio ogłoście, że jesteście ze sobą ty i smoczek – mruknął, a Nemezis pokazała mu język na co ten tylko uśmiechnął się wrednie.
- A ty wreszcie ogłoś, że jesteś z Idril.
- Nie ma sprawy. Co powiesz na termin oficjalnej prezentacji taki jak dzisiejsza kolacja.
- Stoi.
- Ach i powiedz mi jak tam nasza drużyna Quidditch’a.
- Nie jest źle - odparła.- Skład nowy skompletowany. Draco jest szukającym. Deimon...
- Wiesz, że nie mam na to czasu, ale na treningach zacznę się pokazywać. Może nie będzie najgorzej siedzieć na ławce rezerwowych. Tym razem i tak puchar należy do nas.
- Skąd ta pewność?
- Bo lwiątka straciły najlepszego szukającego, a ja znam ich taktykę oraz słabe punkty.
- Nie zrobiłbyś tego. Nawet ty- oświadczyła Nemezis spoglądając na niego z niedowierzaniem, ale i z wrednym uśmiechem.
- Jestem ślizgonem, słońce ty moje.
Roześmiał się zręcznie unikając rzuconej w jego stronę poduszki. Wbiegł na schody prowadzące do dormitorium.
- A ty dokąd?
- Spać...
- Spać. Matko ty moja jak ty tak możesz. Prześpisz całe swoje życie, nawet leniwce nie spędzają tyle na śnie.
- Sen jest bardzo ważny w życiu człowieka, a zwłaszcza tak zapracowanego jak ja. To mi przypomina ze musze wysłać kogoś do ministra i – niespodziewanie spoważniał – siostra znajdź mi wszystko co możesz o Lilith.
- Pierwsza żona Adama? A po co ci coś takiego?
- Powiedzmy, że do przeżycia.
Uśmiechnął się promiennie odwracając i szybko wbiegając po schodach prowadzących do dormitorium. Jego głowę zaprzątały różne myśli, ale najbardziej martwił się reakcją Toma na wieść, że Nandini jest w kraju. Nie wątpił, iż prędzej czy później się o tym dowie. Rodzina Raichand’ów jest najstarszą oficjalnie rodziną czarodziei, a Riddle jest magiem uczonym w starym kodeksie jak on sam, co oznaczało, że jest ona bezpieczna, ale nie wiadomo jak zachowa się wąż, który poczuje zagrożenie. Jutro jest wyjście do Hogsmeade, a więc przynajmniej załatwi sprawę z Ministrem. Niech się Ulvhedin albo Dario pomęczą z tym kapuścianym łbem. Nie przejmując się czymś tak banalnym jak ściągnięcie butów, a co dopiero ubrania rzucił się na łóżko i natychmiast zasnął.
- Braciszku, znalazłam coś ciekawego o twojej Lilith, jednak jest to bardzo mało i nie rozumiem o co tu chodzi.
Popatrzyła na niego bezradnie podając mu kawałek pergaminu sądząc po wyszczerbionym jednym boku wyrwany z jakiejś księgi.
Narodziliśmy się wszyscy z ciemności. Demony i upiory są twoim rodzeństwem Lycjanie i wampiry twoimi kuzynami. Wszystko co jest nadnaturalne zostało zrodzone z Królowej Nocy: Lilith, naszej mrocznej matki. Jednej nocy ona powróci tak jak powróciła kiedyś w legendach, aby uśmiercić swe dzieci i odzyskać moc, którą pożyczyła nam na nasze krótkie makabryczne nie życia. Musimy się na nią przygotować; musimy odkryć samych siebie w jej naukach, gdyż nasze wszystkie dylematy i ich rozwiązania leżą w niej.
- Jak dla mnie jest to jakaś modlitwa lub inwokacja. Bądź co bądź jej kult był powszechny.
- Ciągle jest. Hannon le* – powiedział, a widząc jej zdziwione spojrzenie uniósł ironicznie brew.- Dziękuję, siostra. Teraz musimy znaleźć sposób, aby zerwać kontakt Lilith i tej zjawy. – uśmiechnął się perfidnie.
- Ty coś planujesz.
- Ja zawsze coś planuje, a teraz zmykaj się przebrać w coś cieplejszego, gdyż idziemy do Hogsmeade i nie zapomnij zabrać dzieciaków.
Uśmiechnął się do niej uspokajająco zamykając za nią drzwi dormitorium.
- Hogsmeade, tak... hmm... chyba czas zmienić image.
Podszedł do szafy wyciągając z niej białe spodnie, golf i marynarkę po chwili zastanowienia dodał do tego białe buty i czarny pasek.
- Żeby nie było, aż tak drastycznej zmiany – mruknął uśmiechając się do siebie.- Miejmy nadzieję, że mają mocne serca, bo szok gwarantowany.
Stanął przed lustrem sprawdzając efekt.
- Idealnie. Już wiem czemu tak lubię zimę i śnieg.
Z łóżka dobiegło go wściekłe miauknięcie.
- Ej, przecież nie było w tym ironii – rzekł drapiąc Soledad za uchem.- Ty chyba za dużo czasu spędziłaś z Marem i teraz oboje jesteście przeciwko mnie. Ja zaczynam wariować i rozmawiam ze zwierzętami. Co mi tam nikt nie powiedział, że muszę być normalny, a poza tym z takimi genami, aż cud, że nie jestem totalnym świrem – kotka tylko prychnęła na jego słowa wdrapując mu się na kolana.- Nie prychaj na mnie. Mam wtedy wrażenie, że rozmawiam z Idril i chyba masz racje, że nie wierzysz, iż jestem niegroźnym świrem. W końcu sam zacząłem się siebie bać. Ok., bo nigdy stąd nie pójdę i żadnego rozrabiania pod moja nieobecność – dodał wstając, a po kilku sekundach pogroził jej jeszcze palcem na co ona tylko z rezygnacją mrugnęła oczami i ułożyła się wygodnie w miejscu, na którym dopiero siedział zasypiając.- Ach te kobiety. Z nimi źle, a bez nich jeszcze gorzej. Przy tym są jak życie nie dość, że drogie to jeszcze wredne.
Pokręcił z rezygnacją głową przemierzając o dziwo pusty salon ślizgonów i kierując się do gabinetu Severusa.
*dziękuję w języku elfów stworzonym prze Tolkiena.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Aravan de'Deiamalthe
KRÓL
Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 138
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z Mrocznej Furii
|
Wysłany: Czw 12:25, 31 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Brawooo kolejne cudo-dzieło naprawde piszesz fenomenalnie  
"Ach te kobiety. Z nimi źle, a bez nich jeszcze gorzej. Przy tym są jak życie nie dość, że drogie to jeszcze wredne." - bez komentarza
z (nie)cierpliwościa czekam na kolejny rozdział
Ehhh... wiesz cio? może podzielisz sie ze mna weną? choc kawalątek, bo moja poleciała gdzies i jeszcze nie wrociła
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Monika Stiepankovic
KSIĘŻNICZKA
Dołączył: 08 Cze 2006
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z łoża Króla Piekieł- Lucyfera
|
Wysłany: Czw 17:54, 31 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Marzysz smoczku? Ja i wena? Chyba na głowę spadłeś jak ci się paliwo w skrzydełkach skończyło! Przecież ja żadnej weny nie mam tylko jednego takiego oślizgłego gada, co mnie męczy żebym nie przestawała pisać!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
el_lothril
Łowca
Dołączył: 22 Cze 2006
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Jazzu
|
Wysłany: Czw 19:29, 31 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Oh, ja uważam, że nie tylko jednego. Zapomniałaś o mnie!!!
To ja tu się męczę i wchodzę codziennie na forum, żeby zobaczyć czy nie było nowego rozdziału, a ty tu tak...
Za karę masz mi zadedykować kolejny rozdział
Pozdrowienia i najlepsze życzenia
el
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Monika Stiepankovic
KSIĘŻNICZKA
Dołączył: 08 Cze 2006
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z łoża Króla Piekieł- Lucyfera
|
Wysłany: Czw 19:57, 31 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
nie zapominam o tobie el_lothril o nie poprostu nei ty trujesz mi non stop na gie o nowym rozdziale i chwała ci za to bo tym bardziej doceniam twe poświęcenie i oddanie a co do dedykacji to masz ją jak w banku o ile mój muzg przypominajacy ser szwajcarski po seri z kałasznikowa o tym nie zapomni
kłaniam sie nisko
wampirek
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Madius
KRÓLEWSKI MAG
Dołączył: 25 Cze 2006
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 23:09, 31 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
To dobrze, że mojego gg nie ma.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|